Miejsce dla rekonstrukcji
This post is also available in: English
Niedługo minie 20 lat od czasu, jak pierwszy raz dowiedziałem się o istnieniu średniowiecznych traktatów szermierczych. Nieco bawi mnie fakt, że ani nie byłem pierwszą osobą, która miała z tym materiałem styczność, ani nie posiadałem odpowiedniego humanistycznego wykształcenia, ani nie byłem jakoś specjalnie fizycznie sprawny, a jednak przyszło mi odegrać dość istotną rolę w rozpowszechnianiu wiedzy na ich temat. O dziwo, nie bawiło mnie też zupełnie “machanie mieczem”, nie ćwiczyłem żadnej sztuki walki, a już na pewno nie miałem parcia na wygrywanie turniejów. Jedyne, co miałem do zaoferowania, to wizja traktatów jako źródeł pozwalających na chwilowe ożywienie zatrzymanego w czasie momentu historii.
Te moje “braki” sprawiły, że w środowisku praktyków przypięto mi łatkę teoretyka (pomimo kilku turniejowych sukcesów), a wśród teoretyków ochrzczono praktykiem (pomimo kilku opublikowanych książek i artykułów) i takie ustawienie mnie w pozycji outsidera pozwalało niektórym przez pewien czas skutecznie ignorować to, co miałem do powiedzenia. Na szczęście, dzięki szeregom zbiegów okoliczności, udało mi się tą wizją zarazić innych, już nie tak wybrakowanych, a oni sztandary Dawnych Europejskich Sztuk Walki ponieśli znacznie dalej i szerzej, niż mi się kiedykolwiek marzyło.
Dzisiaj, podobnie stojąc nieco na uboczu, przyglądam się owocom naszej pracy i zastanawiam się, czy w tej szaleńczej pogoni czegoś przypadkiem nie zagubiliśmy. Czy ta oryginalna wizja jest jeszcze aktualna? Czy teoria i praktyka – dwa filary, które miały wspierać rekonstrukcję – aby na pewno jeszcze pełnią swoją rolę?
Praktyka
Obycie z bronią i kształcenie ciała, aby z coraz większą pewnością i kunsztem wykonywać średniowieczne i renesansowe techniki to dla większości z osób zaangażowanych w społeczność DESW chleb powszedni. Tak przynajmniej by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
Tymczasem jednak oryginalna wizja, zakładająca wykorzystanie symulatorów i tępych replik do bezpiecznej walki oraz ostrej broni do cięcia została sprowadzona do “zawodniczego minimum”. Feder jako taki stał się jedynie symulatorem, którego parametry każdy z producentów dobiera sobie na wyczucie, tudzież na prośbę samych zawodników. Z oryginalną bronią ma niewiele wspólnego, jest zoptymalizowany pod wygrywanie pewnych określonych konfrontacji w bezpieczny sposób. Korzystając z niego na co dzień jedynie wydaje nam się, że wiemy, jak pracuje miecz. Odrzuciwszy mity o ciężkiej broni nieświadomie wytwarzamy i propagujemy inne, równie nieprawdziwe, a może nawet jeszcze bardziej podstępne, bo trudniejsze do rozpoznania i odczarowania. Owszem, jesteśmy może bliżej, ale wciąż niestety za daleko.
Próby poddania technik historycznych testom na oporującym przeciwniku przerodziły się w turnieje, które przyniosły ze sobą formalizm, umowność oraz chęć zwycięstwa za wszelką cenę, która zdominowała inne aspekty rekonstrukcji. W pewnym momencie – jako użyteczny skrót – pojawiła się między innymi metodyka treningu, taktyka i praca nóg nawet nie tyle zaadaptowana, co w zasadzie skopiowana z szermierki sportowej. Bo szermierka sportowa ze swoim zaawansowanym aparatem pojęciowym i treningowym bardzo skutecznie radzi sobie z wyszkoleniem zawodnika, nawet jeśli produkuje w ten sposób anachronizmy. Jeśli bowiem celem jest wygranie turnieju, anachronizm spada na dalszy plan i można go też często zracjonalizować, usprawiedliwić, wygładzić. W ten sposób małymi (lub większymi) kroczkami odchodzimy od oryginalnego zamierzenia weryfikacji rekonstrukcji na rzecz żyjącej i zapewne dla wielu bardziej widowiskowej i interesującej formy sportu.
Teoria
Patrząc na coraz większą liczbę wysokiej klasy publikacji oraz osób ze świata akademickiego zajmujących się badaniem i opisywaniem traktatów, można by pomyśleć, że przynajmniej tutaj wszystko idzie tak, jak powinno i że ten filar to stanowi ostoję rekonstrukcji.
Niestety, przy bliższej konfrontacji okazuje się, że naukowych przyczynków do samej rekonstrukcji jest niewiele. Owszem, o traktatach jako takich wiemy coraz więcej, coraz więcej źródeł otrzymuje opracowania krytyczne, ale niestety w środowisku akademickim dominuje pogląd, że jakakolwiek próba rekonstrukcji jest pozbawiona znamion naukowości przez brak możliwości weryfikacji. Jest to dla nas cios w plecy. W zależności od tego kogo spytacie, rekonstrukcja będzie zabawą, marnowaniem czasu albo – w najlepszym wypadku – inicjatywą z góry skazaną na porażkę. Czasami mam wręcz wrażenie, że dla niektórych rekonstrukcja jest zjawiskiem niepożądanym, które powinno się schować do szafy, zamknąć na klucz i wyrzucić go do oceanu. Ignorować, dopóki się da, a potem umniejszać wartość.
Patrząc na niektóre owoce prac rekonstruktorskich niektóre zarzuty nie są bezpodstawne. Ale dziecko wylewane jest z przysłowiową kąpielą i ze świecą szukać jakiegokolwiek aktywnego wsparcia dla naszych wysiłków. W świecie akademickim droga często kończy się na wydaniu krytycznym i publikacji wykładów z konferencji, tudzież krytyce która nie oferuje konstruktywnych alternatyw. Te musimy z trudem wypracowywać sobie sami.
Rekonstrukcja
Powyższe opinie są z konieczności pewnym uproszczeniem. Na pewno można mnie złapać za słowa i pokazać wyjątki od powyższych stwierdzeń. Rekonstruktorzy pochodzą z każdej z powyższych grup (i jeszcze wielu innych) i nie jest moim celem deprecjonowanie ich wysiłków oraz pracy. Chciałem natomiast pokazać, że rekonstrukcja jako taka jest aktywnością interdyscyplinarną i raczej nie znajdzie swojego domu ani w jednym, ani w drugim miejscu, ponieważ ma swoje własne cele i założenia. Musimy się o nasze poletko zatroszczyć sami.
Co zatem czynić w tej sytuacji? Oddać pole żywemu sportowi walki, jakim stały się DESW i patrzeć na różnego rodzaju anachronizmy coraz dalej odbiegające od tego, jak w moim mniemaniu wyglądały sztuki walki w średniowieczu? Czy też zadowolić się suchym opisem materiału, ślęczeniem w archiwach, fascynacją iluminacjami, liternictwem i językiem opisującym nieopisywalne? Żadna z tych opcji nie wchodzi raczej w grę. Sytuacja trochę przypomina konflikt między konserwatorem zabytków, który posiada niekompletne plany średniowiecznego zamku, a bogatym inwestorem, chcącym odrestaurować zamek tak, aby “pięknie i stylowo wyglądał”, a w rzeczywistości stanowił XXI-wieczną impresję XIX-wiecznego wyobrażenia XIV-wiecznej warowni. Pierwszy zostawi zamek w trwałej ruinie, nie próbując nawet odbudować dobrze udokumentowanej części i będzie się zachwycać dokumentami i kamieniami, a drugi stworzy anachronistyczną hybrydę. Żadna z alternatyw nie jest tym, o co chodzi nam, rekonstruktorom. Czy wzorem ambitnych budowniczych zamku Guédelon uda nam się znaleźć inne wyjście?
Rekonstruktor nie jest bowiem ani “tylko teoretykiem”, ani “tylko praktykiem”. Z konieczności musi być jednym i drugim naraz, często w różnych proporcjach. Zarówno analiza źródeł, jak i przygotowanie fizyczne są bardzo istotne i podporządkowane jednemu celowi, jakiemu jest próba jak najwierniejszego odtworzenia różnych form konfrontacji i uzyskania tej nieuchwytnej “wiedzy cielesnej”, jaką mieli autorzy traktatów szermierczych.
Uważam, że da się na tyle rygorystycznie i systematycznie podchodzić do rekonstrukcji, żeby wiedzieć, kiedy jesteśmy bliżej zapisu historycznego, a kiedy dalej – zdarzyło mi się nawet popełnić parę artykułów na ten temat. Da się przeprowadzać praktyczną weryfikację i optymalizację technik w sposób bardziej efektywny, niż turnieje. Da się korzystać z dorobku rekonstruktorów kultury materialnej, żeby wykluczyć oczywiste anachronizmy. Da się konfrontować interpretacje z tym, jak zachowuje się broń. Owszem, niektórych dylematów nie rozwiążemy szybko, innych może nigdy, ale to nie oznacza, że wszystkie nasze działania skazane są na porażkę i że nie warto próbować. Wręcz przeciwnie – każdy sensowny i udokumentowany test, nawet negatywny, przybliża nas do odtworzenia tego, czego zdaniem niektórych “odtworzyć się nie da” albo jest “nieskuteczne w prawdziwej walce”.
W rekonstrukcji bowiem to nie obiektywna skuteczność techniki jest finalnym wyznacznikiem sukcesu. Ta skuteczność była i jest ograniczona kontekstem, zarówno materialnym – łatwiejszym do odtworzenia – jak i niestety tym bardziej nieuchwytnym: własnym przygotowaniu fizycznym, umiejętnościom przeciwnika, przeciwko któremu dana technika została kiedyś wymyślona, a czasem nawet kontekstem sytuacyjnym (kiedy i jak zaczynała się i kończyła walka, jakie były konsekwencje wygranej i porażki). To złożenie rodzi bardzo trudny dla rekonstrukcji dylemat, z którym tylko nam przychodzi się zmierzyć. Historia i paleografia tego problemu nie mają, ponieważ w ogóle nie wchodzą w praktykę, natomiast w sporcie liczy się maksymalna efektywność i wszelkie ograniczenia są przeszkodą, jaką należy obejść lub pokonać. Ten dylemat mamy tylko my i to na nim zasadza się właśnie rekonstrukcja.
Niewątpliwie od turniejów i ostrego współzawodnictwa możemy się czegoś nauczyć – chociażby regularnego, intensywnego treningu, który przygotowuje ciało do ekstremalnego wysiłku. Ale dla rekonstrukcji turnieje są tylko jednym z licznych eksperymentów, jakie powinniśmy przeprowadzać. I w momencie, w którym kontekst takiej konfrontacji coraz bardziej odbiega od kontekstu historycznego, jego wartość weryfikacyjna nieuchronnie maleje. Musimy wrócić do różnorodności podejść i przywrócić chęć eksperymentowania na wielu polach. Inaczej nasze skrzywienie w stronę anachronizmów będzie postępować coraz dalej i nie pomogą tutaj kolejne coraz bardziej wymyślne regulaminy i nowsze generacje symulatorów.
Z dorobku naukowego rekonstrukcja czerpie wielkimi garściami i powinna robić to dalej. Nie możemy obracać się do niego plecami, ponieważ to on wyznacza dla nas granice i to na nim budujemy nasze interpretacje. Metody rekonstrukcji muszą uwzględniać rzeczywistość historyczną (lub, jak kto woli, jej aktualną interpretację) i być na tyle rygorystyczne, żebyśmy byli w stanie jasno udokumentować co jest potwierdzone źródłami, a co jest już ekstrapolacją, obcym elementem wprowadzonym, aby załatać pewną dziurę, które występują i będą występować zawsze.
Z kronikarskiego obowiązku powinniśmy dokumentować nasze eksperymenty. Jeśli rekonstrukcja ma się rozwijać, to nowi rekonstruktorzy powinni mieć dostęp do skrótów, które pozwolą im nie popełnić błędów poprzedników i dotrzeć na ich miejsce szybciej, aby móc tę podróż kontynuować. Jednocześnie, ponieważ jesteśmy osobną dyscypliną, powinniśmy sami wypracować standardy publikacji pozwalające na rzetelne, ale też szybkie i łatwo przyswajalne dzielenie się wiedzą. Możemy się inspirować innymi, ale nie małpujmy – zawsze pamiętajmy o założeniach, jakie mimo wszystko dzielą nas od innych dyscyplin.
Jeśli chcemy dalej rozwijać rekonstrukcję, czeka nas jeszcze wiele pracy, którą zaniedbaliśmy, goniąc za tworzeniem coraz to lepszych regulaminów, symulatorów i metod treningowych, tudzież ograniczając się do publikowania transliteracji i/lub tłumaczeń lub niewiele wnoszących artykułów. Potrzebujemy skupić się na działaniach, które przywrócą ducha tego, co działo się na początku lat 2000, kiedy to spotykaliśmy się, aby wymieniać się wynikami naszych analiz i prób rekonstrukcji, a nie prowadzić warsztaty, w których gotowe recepty przekazywane są początkującym.
Musimy poświęcić czas na pracę u podstaw, na eksperymentowanie na szerszym gruncie i skupić się na procesie, dającym w rezultacie to, co potem może być pożywką dla trenerów, zawodników i naukowców w trakcie turniejów, zjazdów i konferencji. Rekonstrukcja to osobny proces, dyskurs, wymagający aktywnej partycypacji wszystkich zainteresowanych, który opiera się na tym, że każdy z uczestników nieustannie poszerza swoją wiedzę i umiejętności. Jeśli nie będziemy tego kultywować, to rozdźwięk pomiędzy historią a DESW będzie się tylko pogłębiał.
Czy to znaczy, że rekonstrukcja pozostanie tematem niszowym, którym zainteresowanych będzie tylko garstka osób? Czy w ogóle przetrwa te burzliwe czasy? Te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi. Bo przecież w zamian za lata wytężonej pracy nie otrzymamy nic oprócz ulotnej satysfakcji z jedynie częściowego rozwikłania pewnej zagadki. Nie ma tu zawodów, nie ma chwały, nie ma tytułów naukowych, ani gratyfikacji finansowych. Nie ma nawet poczucia wygranej nad przeciwnikiem. Jest tylko ta nieuchwytna, szybko przemijająca świadomość, że być może udało nam się na krótką chwilę wskrzesić ducha mistrzów Dawnych Europejskich Sztuk Walki.
Zgadzam się w 100%.
Bardzo jestem zadowolony z takiego podejścia do tematu, który jest mi szczególnie bliski.
moim zdaniem jest piekny obszar do zbadania zgodnie z powyzszym ale jakze trafnym podejsciem…harnisch…lecz niestety nie ma chetnych 🙁
Ależ ja się bardzo chętnie na to piszę. Większość tekstów półmieczowych mam już ogarnięte. Napisz do mnie na priva, jeśli faktycznie jesteś zainteresowany.
To moglbym prosic o namiary
bartek kropka walczak na desw pl
Świetny tekst.